Amouage Memoir Man – awangarda paryska

0
1158

Memoir Man to najbardziej nieprzewidywalny/irracjonalny a przez to najtrudniejszy do zaszufladkowania odór ze stajni Omańskiego brandu. Zapytacie Why? Z jednej strony mamy do czynienia z ogromnym (anatomicznym) artyzmem/złożonością, z drugiej natomiast bardzo czytelne (wręcz bezpretensjonalne) niepokornie-pyszne, nieprzystające dla wizerunku marki „zachowanie”. Karine Vinchon-Spechner (osoba odpowiedzialna za konstrukcję tego EDP) zdecydowała się na nie lada eksperyment – „męskim wspomnieniem” skutecznie przełamała nurt grzecznych/ułożonych orientalnych pachnideł legitymujących się słoneczną sygnaturą . Głównym punktem programu jest „tu” piołun („chwast” z rodziny astrowatych o specyficznym gorzkim, bardzo nieprzystępnym aromacie) wykorzystywany przy produkcji likierów żołądkowych i wermutów (najlepiej znanym wyrobem alkoholowym wytwarzanym z tej rośliny jest przypisywany głównie artystom – absynt). Nie da ukryć, że właśnie aromat/korzenność „zielonej wróżki” (potoczna nazwa pitnego destylatu) stanowił dla autorki podstawę/podwalinę tej niezwykłej kompozycji. Amatorów ostrzejszych doznań muszę niestety zmartwić, ale o „niepożądane” wrażenia, spowodowane konsumpcją wysokoprocentowego napitku (nadpobudliwość, niekontrolowane stany podniecenia/psychozę) będzie tu jednak ciężko 😉 Co nie oznacza, że dalej zastaniemy ciszę i spokój! Co to, to nie! Dzielnym akompaniamentem (supportem) dla tak dobitnego otwarcia są mocno wyczuwalne krzewinki (bazylia+lawenda), skóra oraz kadzidło. W (osobistym) odbiorze całość jest kompletnie wyjęta z rzeczywistości (woń promieniuje dziwną energią, dodatkowo brakuje tu orientu znanego mi z innych bukietów Amouage!). Kwaśny/suchy/przyprawowy początek, do tego duża ilość dymu, tytoń no i jeszcze ten wielce frapujący „zamsz”. Czuję się przyduszony i oszołomiony, ale w pozytywnym tych słów znaczeniu. Powiem więcej lubię być (przez twórców) zaskakiwany, oszukiwany, mamiony dlatego dla mnie taka konstrukcja wody perfumowanej to absolutne mistrzostwo świata! Jeżeli coś porywa mnie bez reszty, przyprawia o szybsze bicie serca, skłania do zadumy i zastanowienia się nad głębszym sensem egzystencji 😉 to taki produkt musi mieć w sobie przysłowiowe „coś”. Kolejne fazy to w dalszym ciągu (niejednostajna) gra pod agresywne, przyprawowe kadzidło. Odmianę (wytchnienie od silnej korzenności i mrocznych „spalin”) odnajdziemy dopiero w słodkim waniliowo-drzewnym zejściu. Cenię niszowość/niezależność, a przez to daleko idący indywidualizm i ukierunkowanie pod kątem konkretnych (nielicznych) odbiorców. Woń z założenia dedykowana jest najbardziej wybrednym/wyczulonym na piękno nosom, stąd grupą docelową są tu (imo) – wypaleni zawodowo artyści sceniczni, niespełnieni muzycy, zakompleksieni literaci, nieomylni szefowie/kierownicy/fachowcy wszelkiej maści… 😉 Personifikując – „czarny” Amouage pasuje mi do mocno rozeznanej, snobistycznej, lekko introwertycznej (samotniczej) duszy. To nie wszystko – mam (niestety) wrażenie, że obserwowany dziś produkt posiada, także swoje drugie niepokojąco-depresyjne oblicze, z którym przez wrodzoną grzeczność Wam i sobie szerszego zapoznania się nie życzę… 😉 Summa summarum, jest mrocznie/duszno/tajemniczo, aromat kipi bogactwem (ilość/jakość składników), poraża charyzmą (świetna moc i projekcja), rekomenduje (faworyzuje) nosiciela na tle powszechnej przeciętności. Zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z „pełną ofertą” tego aromatu, broń Boże zatrzymaniu się na „konsumpcji” samej (rozwlekłej) recenzji! 😉 /podobieństwo w początkowej fazie do Nasomatto Absinth/

Nos: Karine Vinchon-Spehner

Wprowadzono na rynek: 2010