M.Micallef Royal Vintage – automobil

0
1305

Prezentowany dziś M.Micallef Royal Vintage to kompozycja zapachowa, którą od dawien dawna planowałem poddać szczegółowej analizie. W momencie, gdy udało mi się (w końcu) zdobyć oryginalną „flachę” postanowiłem podzielić się z Wami wrażeniami na „jej” temat. Pierwsza rzecz na jaką zwracamy uwagę (jeszcze przed aplikacją samego aromatu) to ciekawie stylizowany błyszcząco-srebrny flakon odwołujący się do piękna starych, mocno ochromowanych samochodów. Widząc tą karafkę do głowy przychodzą mi Stany Zjednoczone lat 30-tych ubiegłego wieku, przesadnie-duże „kolubryny” na czterech kółkach, a w nich wyżsi stopniem członkowie grup przestępczych – wypisz, wymaluj film gangsterski 😉 Wróćmy jednak do sfery doznań węchowych – co z czym i w jakich proporcjach? Wprowadzenie (czołówka) to przede wszystkim gorzkawo-żywiczny cyprys (gatunek wiecznie zielonego iglastego drzewa), któremu pozostając w motoryzacyjnej konwencji  „na zderzaku siedzą” słodkawy różowy pieprz oraz kwaśna bergamota. Wbrew pozorom wiązanka trzech odmiennych sobie smaków wypada nader przekonująco – zachowano świetny balans pomiędzy kontrastującymi nutami, co zapewnia niezakłócony odbiór wszystkich elementów składowych. Bardzo męski początek cechuje się sporym charakterem, jest dosadny/przekonujący, a krótkimi momentami wręcz koloński. Sezonowo z całą pewnością mamy do czynienia z „wyrobem” o specyfikacji wiosenno-letniej, jednak fantastami/naiwniakami okażą się osoby oczekujące po egzaminowanym świeżości czy rześkości – informuje, iż woda utrzymana jest w duchu starych, nieprzejednanie-dzikich (przedreformulacyjnych) produkcji. Później, bo po okresie ~3 godzin (od momentu rozpylenia cieczy) robi się jeszcze ciekawiej – teraz całość zaczyna wyraźnie zalatywać dymem! Czyżby twórca pokusił się o dodanie do składu „nadprogramowej” krzty kadzidła? Niekoniecznie – to co wydaje się nam paloną kalafonią, w rzeczywistości jest resztkami ulatniającego się iglaka (główny punkt programu – cyprys) z dodatkiem skóry podszytej paczulą… Celowo zastosowany, zaskakujący zabieg na który (przyznaje) nabrałem się również sam 😉 EDP to eleganckie, bliskie naturze i ziemi pachnidło skrojone dla rozeznanych w perfumeryjnym „półświatku” starszych wiekiem dżentelmenów. Bukiet oparty na sprawdzonym (ponadczasowym) przyprawo-drzewnym szkielecie, poszczycić się może dużą kulturą osobistą i nieprzesyceniem w odbiorze – mam wrażenie, że przy konstruowaniu tego odoru, pomyślano (dosłownie) o każdym detalu. Woń zauważalnie wibruje na nosicielu, wytwarza wokół niego ciekawą (uszlachetniającą) atmosferę, elektryzuje kobiety, a przy tym tak po prostu skutecznie poprawia nastrój. Chyba właśnie znalazłem swój (kolejny – szósty? siódmy?) wiosenny signature scent 😉 /uwaga – istnieje duże prawdopodobieństwo pomylenia badanego z Creed Aventus/

Nos: Jean-Claude Astier

Wprowadzono na rynek: 2013