Olivier Durbano Rock Crystal – bez grzechu poczęty

0
1113

Durbano to nazwisko w zapachowym świecie, na dźwięk którego mężczyznom wypadają z głowy resztki włosów a kobiety zachodzą w bliżej nieuzasadniony (dziewięciomiesięczny) błogosławiony stan 😉 Owa magia nie oszczędza również „skromnego” administratora perfumeryjnego bloga, gdyż w mojej opinii czego nie „dotknie się” ten znany francuski jubiler, przeważnie nabiera 24-cztero karatowego blasku. Dzisiejszy dzień stoi pod znakiem testu wody perfumowanej Rock Crystal tegoż wirtuoza. Według zapewnień samego zainteresowanego zapach jest swoistym manifestem autora na temat mistycyzmu zaklętego w górskim krysztale i nijak powiązanej z tym faktem „boskości” przedwiecznego kadzidła. Czym i z jakim skutkiem zamierza (tym razem) wodzić nas za nos olfaktoryczny mistrz pokrętnej (momentami abstrakcyjnej) subiektywnej nadinterpretacji? 😉 Inauguracja to znak firmowy Oliviera – względnie rześki (czysty), wiosenno-letni, unisexowy, raczej codzienny (casualowy), mocno ambicjonalny (wyszukany) szlif. Na tym etapie wyróżnia się przede wszystkim mieszanina różnych gatunków pieprzu, dalej niuans kwiatu afrykańskiej pomarańczy, ogromna ilość ziemistej haitańskiej wetywerii oraz istota wszelkich napotykanych „tu” sensualnych wydarzeń – somalijskie olibanum. Fakt, otwarcie stanowi bardzo czytelne nawiązanie do głównego tematu przyświecającego budowie tego pachnidła – „otulony” zimnym wiatrem wyżynny szczyt (naturalne środowisko występowania błyszczących biżuteryjnych bibelotów). W oczy rzuca się duża komunikatywność, taka ekstrawertyczność bukietu. Przy okazji obecnego „badania” podtrzymuje wcześniej postawioną tezę – każdy odór O.Durbano owiany jest sporą nutą tajemnicy/niedopowiedzenia. Rock Crystal to przemyślana, złożona konstrukcja, dlatego kogo rozczarował (zielono-czysty, subtelnie dymny) wstęp, ukojenie zapewne znajdzie w dalszej części „programu”. Objawiające się w nosie silne kręcenie oznacza tylko jedno – zestawienie dostaje zdecydowanego balsamicznie – przyprawowego kopa ! Pojawia się korzenny (sprawnie współpracujący z czerwonym mięsem) kmin, obecność deklaruje słodkawy kardamon, ociężale na salony „gramoli” się dostojna mirra, poza tym wyczuwam bliżej nieokreślony „opar” i spotkaną już wcześniej egzotyczną trawę (wetywer). W końcu kompozycja ukazuje szerszej publiczności swoje prawdziwe oblicze, które (w subiektywnym mniemaniu) jest najszlachetniejszym, najbardziej uduchowionym (grzecznym) kadzidłem z jakim przyszło mi się mierzyć. Anielsko cichy (świeży), pozbawiony choćby źdźbła ciemnej natury aromatyczny „byt” to bez wątpienia świetna wiosenno-letnia alternatywa dla wszystkich fanów lightowej (eterycznej) kalafonii. Uczucie boskiego wsparcia, towarzyszy nosicielowi na ciele przez 6 godzin i jest to wynik daleko niezadowalający, biorąc pod uwagę naprawdę spory potencjał „zbrojeniowy” całości. Niestety to kolejne potwierdzenie nie do końca zrozumiałej praktyki „kosmetycznych” producentów – zbytnia atencja przywiązywana do zestawienia akordów, a kompletne niedbalstwo w zakresie zestrojenia przyzwoitych (adekwatnych do ceny produktu) parametrów technicznych. Być może niektórzy zbagatelizują ten „detal”, jednak słuszna jest w tym momencie argumentacja, że takie rzeczy (na tym poziomie uniesień) nie powinny mieć miejsca 🙁 Pora na parę słów, które zwiążą/streszczą nam ten opis. „Górski kryształ” to irracjonalnie/niespotykane dotąd podejście do zagadnienia żywicy (dymu) w perfumach. EDP zaskakuje nas złożonością składników, harmonią postępowania kolejnych faz, ogromną przystępnością (łatwością w odbiorze). Historia zasugerowana przez twórcę, porywa (entuzjastów wysublimowanych wonności) bez reszty. Uwaga, zawartość flakonu silnie uzależnia, wzmaga ciekawość, ładuje ogromnym ładunkiem pozytywnej energii i tylko szkoda, że tak szybko „ucieka” ze skóry… Bezsporna rekomendacji od celtika! /początkowe fragmenty wykazują niepomierną symbiozę z m.in. Hermes Terre czy Cartier Declaration/

Nos: Olivier Durbano 

Wprowadzono na rynek: 2005