Istny paradoks – recenzowanie czysto letniego zapachu zimą (nie sory wiosną ;))
Tyle wstępu – czas na opis wody.
Flakon/opakowanie – samo pudełko robi ogromne wrażenie (wykonane z wysokogatunkowego materiału, pięknie ozdobione, butelka w kształcie gwiazdy charakterystycznej dla produkcji Bond no.9 – flakon duży, szeroki mimo to świetnie leży w dłoni).
Otwarcie – ewidentnie czuć lato (zapach tuberozy -meksykańskiej agawy, wzbogacone o owoce ze skórki pomarańczowej, całość otulona nutami czystego ozonu). Fire Island przypomina olejek do opalania (przywodzi mi na myśl szczenięce wakacje nad polskim morzem – słońce, rozgrzany piach, zapach jodu, mewy, sklepy z pamiątkami, wszechobecnych turystów …)
Parametry – woda perfumowana o bardzo przeciętnych parametrach (trwałość jak na stricte letnią pozycję nie powala 5-6 godzin, moc co prawda jest, ale tylko przez pierwsze 2-3 godziny potem kompozycja „cicho” dogasa na skórze)
Odbiorca – każdy kto toleruje zapach kremu do opalania…
Przeznaczenie – lato koniec kropka.
Podsumowanie – Bond no.9 przyzwyczaił mnie do niespodzianek (New Haarlem to najlepsza kawa z jaką miałem do czynienia) w Fire Island dostałem najlepsze letnie wakacje z dzieciństwa (wszystko się zgadza – pogoda, morze, klimat-charakter tamtego miejsca). Produkcja z gatunku pokochaj lub znienawidź (dość monotonna w odbiorze, użytkowaniu). Przez ogromny sentyment do tamtych lat – polecam wszystkim o podobnych wspomnieniach…

Nos: Michel Almairac

Wprowadzono na rynek: 2006