Względnie wolny niedzielny dzień stoi pod znakiem testu (zaprezentowanego szerzej w 2011 roku) Lalique Hommage L`Homme – produktu, upamiętniającego 20-sto lecie obecności francuskiej pracowni artystycznej (łączonej do tej pory z wyrobem wysokiej klasy szklanych „bibelotów”) na perfumeryjnym rynku. Inspiracją, do stworzenia niniejszego EDT stało się piękno odkrywania-poznawania (miejsc, zjawisk, ludzi) towarzyszące podróży koleją Orient Expressu. Spokojnie, nie mamy tu do czynienia z etatowym zacofanie-konserwatywnym pachnidłem o arystokratycznych XIX -wiecznych korzeniach, choć nadzwyczaj przekombinowany flakon zdaje się komunikować co innego 😉 Mocno ogólnikowo zderzamy się z klasyczną (absolutnie nie wtórną) samczą kompozycją o drzewno-kwiatowej charakterystyce. Metalicznie-pudrowy, nienachalnie rześki (wręcz aseptyczny) oddźwięk inauguracji, bukiet zawdzięcza wzmożonej (na tym etapie) partycypacji: fiołka, szafranu oraz bergamoty. Zestawienie akordów, które na papierze nie ma prawa bytu w realnym (wonno-zmysłowym) świecie sprawdza się więcej niż przyzwoicie. Wszystkiemu winne są zaprawione w kontekście racjonalnej synchronizacji/balansu składników „nosy” autorek (Christine Nagel oraz Mathilde Bijaoui). Otwarcie mimo, że w moim odczuciu nieco przyciężkawe zachwyca elegancją, szykiem, wyrazistością w odbiorze. Elementarna wiedza z zakresu budowy „aromatycznych olejków” nie wystarczy do wykreowania wiązanki tego formatu, przy skrupulatnej obserwacji na jaw wychodzi niewątpliwy kunszt (artyzm) twórczyń! Tak jednoznacznie pozytywnych opinii (również od osób z najbliższego otoczenia), po wodzie toaletowej za ~100zł kompletnie się nie spodziewałem!!! Co dzieje się później? Po czytelnym, bardzo jaskrawym początku, całość wyraźnie spuszcza z tonu. Niespotykanie spójny „klimat” przechodzi teraz widoczne przeobrażenie. Czas wysładza olfaktoryczną strukturę, dodatkową aplikując „jej” odrobinę ostrości i balsamicznego dymu. W dalszym ciągu niewiele pracy kosztuje nas odnalezienie południowoeuropejskiego krewnego popularnego, rodzimego bratka. Nowością jest natomiast „asysta” bursztynowo-skórzanego labdanum oraz silnie wibrującego układ węchowy czarnego pieprzu. Interesująca przyprawowo-zawiesista głębia dodaje rzeczonemu wyróżniającego orientalnego szlifu. Profil mieszaniny informuje (aktualnie) potencjalnego klienta o możliwych odwiedzinach żywicy agarowej. Z uwagi na wcześniejsze zasługi Hommage l`Homme ten nie do końca miły „fragment” postaram się konsekwentnie przemilczeć. Dlaczego? Z góry apeluję – nie oczekujcie cudów po niskogatunkowym (okazyjnym) oudzie… Jeżeli ktoś po 180 minutach (od chwili aplikacji) wyczuje na swoim ciele nieprzyjemny palono-chemiczny posmak i będzie miał problem z „jego” identyfikacją informuje, że to właśnie mainstreamowa odmiana megadrogiej kalafonii. A drydown? Zapach żegna się z nosicielem po 7 godzinach (dość przewidywalnie) supereleganckim, ciepłym „smogiem”. Podsumowanie. Lalique Hommage l`Homme w kategorii budżetowego, uniwersalno-wyjściowego męskiego odoru, konkurencji na polskim rynku praktycznie nie ma… Woń o anormalnej jak na zawartość „sieciowych” półek złożoności, niezłych parametrach użytkowych, dużej przystępności i ciekawej historii w pełni zasługuje na moje wyróżnienie. Niezmiernie rzadko namawiam do czynienia „zła”, tym razem z pełną odpowiedzialnością przymuszam Was do wydania tych paru złotych i zapoznania się z „tą” bezprecedensową konstrukcją!
Nos: Christine Nagel oraz Mathilde Bijaoui
Wprowadzono na rynek: 2011