Tom Ford Tuscan Leather – ogień w malinowym gaju

0
1435

Tuscan Leather to dopiero drugi (i mam nadzieję, że nieostatni) z testowanych przeze mnie zapachów Toma Forda z limitowanej kolekcji Private Blend. EDP jest wyrazem ogromnego szacunku/estymy w stronę tradycyjnie pozyskiwanej/obrabianej skóry. Wnętrze flakonu oddaje (wielce wysmakowany) charakter wysokogatunkowych, szlachetnych, najbardziej pożądanych w Europie „produktów” toskańskich garbarni. Przejdźmy zatem (mimochodem) do szczegółowego omówienia kompozycji. Inauguracja jest (w moim odczuciu) zdecydowanie za głośna, zbyt dosadna, nachalno-ordynarna (znak rozpoznawczy większości produktów perfumeryjnych znanego amerykańskiego projektanta-skandalisty). Przedmiotowo, górę nad wszystkim innym biorą tu „skórzane” maliny, umoczone w pytyjskim (niejasnym/zagadkowym) dymie. W nozdrza „bije” ogromne bogactwo/splendor zaserwowanych nam (odbiorcom) składników. Powiem więcej, jeżeli szukacie w jednym miejscu dużego „materiałowego” zróżnicowania (woni zamszu, welwetu, weluru, czy nabuku) z najlepszej jakościowo galanterii, to zdecydowanie trafiliście pod właściwy adres. Co jeszcze? Wyraźnie czuć słodycz. Nie jest to jednak zawadiacki, ultrasłodki ulep znany m.in. z EDT Thierry Mugler A Men, Rochas Man czy Givenchy Pi. „Cukier” podany w Tuscan Leather jest zdecydowanie bardziej dystyngowany/eminentny – próżno jest szukać porównań w szeroko propagowanym mainstreamie, w selektywnym (niszowym) otoczeniu być może najbliżej mu w tym aspekcie do Clive Christian C for Men oraz Montale Aoud Leather. Kolejny raz twórcy zaskakują mnie wielopłaszczyznowością i głębią. Bukiet w zestawieniu: maliny+skóra+słodycz z czasem ulega widocznemu przeobrażeniu. Miejsce napastliwego (rzucającego się do gardła) bardzo narkotycznego stuff`u zajmują: cierpki/metaliczny szafran, śródziemnomorski silnie korzenny tymianek, oraz aksamitne (wyraźnie zdominowane) nuty drzewne. Jeżeli początek potrafi skutecznie przestraszyć to rozwinięcie całkowicie zjednuje sobie moją miłość – jest to najciekawsze zestawienie/zsynchronizowanie nut środkowych, z jakimi kiedykolwiek współegzystowałem. W obliczu (posępnego klimatu) dogasającego ognia w malinowym chruśniaku, przykopconego „zamszu” i tych przyprawowo-kwiatowych nut czuję się absolutnie bezradny… Odór już w zarzewiu bezwstydnie ciągnie za nos odbiorcę i dalej w żadnym momencie nie myśli o „jego” odpuszczeniu. Rasowy, urokliwy, stronniczy, momentami oportunistyczny do tego cechujący się „nadludzką” wręcz megaprojekcją, i mocno przekonującą (jak na produkcje Forda) 8 godziną trwałością – taki właśnie jest testowany dziś produkt. Zestawienie składników, które „w mig” zjedna sobie przychylność niemal każdego – uwierzcie mi, nie sposób dłużej dąsać się na grubiaństwo i braki w etykiecie, przy tak mocno oddziaływującej/sensualnej recepturze. Dedykowanym nosicielem wbrew zapewnieniom twórców jest (uwaga następuje teraz chwila konsternacji) – facet. Tak, zniewalający swoją aparycją, przytłaczający klasą, i wyczuciem dobrego smaku mężczyzna-amant, nie pozostawiający złudzeń dziki/animalistyczny kochanek, interesowny dżentelmen-pozorant. Może mamy „tu” do czynienia z niepisanym zapachem książkowego/filmowego agenta 007? 😉 Kończąc – ludzi podobnie jak zapachy „lubimy za ich zalety, kochamy mimo wad”, a Tuscan Leather (mimo swoich wszystkich niedoborów) zdążył już na stałe wpisał się w kanon/standard olfaktorycznego piękna.

Nos: Harry Frémont oraz Jacques Cavallier-Belletrud

Wprowadzono na rynek: 2007