Thierry Mugler A Men – tłusty czwartek

0
1234

Dzieciństwo (przynajmniej moje) – rozpamiętuje jako błogi, idylliczny stan, z którego za żadne skarby nie chce się wyrastać… Wtedy, liczyła się tylko niczym nie skrępowana (beztroska) zabawa w gronie znajomych/przyjaciół. Człowiek był mały to i świat wydawał się prostszy, łatwiejszy w ogarnięciu. Dziś tak łatwo już jednak nie jest – podatki, składki ubezpieczeniowe, nienormowany czas pracy 😉 Ech, wiele bym dał, aby choć na chwilę wrócić jeszcze do tamtych (niefrasobliwych) dni… Zapewne zastanawiacie się, skąd te odwołanie do młodzieńczych lat? Długo myślałem nad recenzją dzisiejszego zapachu – szukałem powiązań/analogii/faktów. Wykoncypowałem, że do najwierniejszego zilustrowania (aktualnie) testowanego pachnidła, cofnę się myślami do swoich wczesno-szczeniackich czasów. Wyobraźcie sobie początek lat 90-tych w Polsce – nie ma Internetu/Facebook`a/Google`a, na ulicach „rozbijają się” prawie wyłącznie Fiaty i Polonezy, w szafach króluje pstrokatość/awangarda/kicz a TV pełna jest smutnych/poważnych twarzy. Nie do pomyślenia, co? Na środku tego wszystkiego stoję ja, mój blok i okoliczna nieźle prosperująca cukiernia. Wspominam ten lokal jako swoiste światełko w tunelu, urozmaicenie wszechobecnej szarości/monotonii. I choć obecnie (po x latach) nie ma już tego miejsca to z ogromnym sentymentem wracam do tych chwil…Wyobraźcie sobie moją ogromną radość w momencie, w którym udało mi się ponownie odnaleźć ten „klimat”, tym razem zapachowo (sensualnie) w EDT Thierry Mugler A Men. Z góry zaznaczam, że zamknięta w gumowy czarny flakon ciecz (edycja limitowana została „zaplombowana” w metalową obudowę) to wielce kontrowersyjna kompozycja. Rzesze wiernych fanów tego produktu tonuje (dla równowagi) ogromna liczba przeciwników. Zapytacie – z czego wynika tak odmienny odbiór? Wszystkiemu winna jest anatomia/konstrukcja. To co dla jednych kojarzy się z aromatem „niewinnych” mlecznych cukierków: krówek, ciągutek, toffi inni odbierają w charakterze mdłego, duszącego odoru… Klasyczny męski anioł to słodycz w najczystszej formie – karmel, miód, bób tonka, wanilia, mleko, kawa. Nie ma tu miejsca na sentymenty, półśrodki – liczy się jedynie cześć i chwała. Miłym, choć niewiele wnoszącym urozmaiceniem wydaje się obecność w składzie owoców (jeżyna), paczuli oraz nut drzewnych – nic nie przebije się przez tak ustawioną „słodką” barykadę… Jest bardzo mocno/ duszno/ narkotycznie (niepisanym standardem trwałości stała się nowa jednostka czasu- wynoszący 12 godzin jeden Mugler ;)) O mega mocy i niesamowitej projekcji pisać nawet (przez grzeczność) nie będę. Sezonowo, takie zestawienie składników najlepiej sprawdzi się zimą, przy bardzo niskich temperaturach – stosowanie wiosną, latem traktuje jako specyficzną formę masochizmu. Odbiorca to w zasadzie każdy, nie ma tu ograniczeń wiekowych – jeżeli całość (personalnie) nam „leży” to nie widzę przeciwskazań do jej użycia. Konkluzja – własnego, krzepkiego orędownika (anioła stróża) z uwagi na niepewność obecnych czasów powinien posiadać każdy… 🙂

Nos: Jacques Huclier

Wprowadzono na rynek: 1996